środa, 31 sierpnia 2011

Zdjęcia zaległe

Pod postami umieściliśmy zaległe zdjęcia z różnych etapów podróży - dzięki temu będziecie sobie mogli, oglądając je, przypomnieć sobie trochę jak to po kolei było :)

Pozdrawiamy wszystkich, którzy nas czytali - do zobaczenia na jakichś szlakach w przyszłości! :)



Podziękowania i pozdrowienia

Na zakończenie chcielibyśmy podziękować kilku osobom i podmiotom:
  • Keyoumowi Mohammedowi - szefowi agencji Kashgar Mountaineering Adventures za pomoc, wyrozumiałość i bardzo sprawne działanie (jeśli będziecie kiedyś szukać dobrej agencji do obsługi wyprawy na Muztagh Ata, K2 czy inne szczyty w tym regionie to możecie mu zaufać)
  • Przewodnikom z tej agencji: Waheedowi, Akbarowi, Iskanderowi, Loic'owi i Mohammedowi za współpracę w base campie i dużą otwartość
  • Waleremu Owczennikowi - naszemu kierowcy w Kirgistanie za to, że nas bezpiecznie transportował i radził nam co robić wtedy, gdy nam kończyły się pomysły (Walera to nie tylko kierowca, ale też przewodnik i wsparcie w kwestiach logistycznych - to on nam zaproponował nocleg w jurtach, zawoził do sensownych jadłodajni, a na koniec bezpiecznie i tanio ulokował nas nad Issyk-Kulem; jeśli będziecie jeździć kiedyś po Kirgistanie, to tylko z nim; kontakt: sdwalera[at]mail.ru, +996772575138)
  • Właścicielom pensjonatu w miejscowości Bosteri nad Issyk-Kulem, za to, że nas przyjęli i mieli czysto :) (pięciogwiazdkowy hotel to nie był, ale jak na cenę 150 somów/noc to warunki były bardziej niż przyzwoite; namiary: ul. Mamoitova 73a; +996543189652; +996543842865)
  • Wszystkim tym, którzy wspomogli nas sprzętowo - i instytucjonalnie, i prywatnie

  • Pawłowi Sulewskiemu - za olbrzymią pomoc w umieszczaniu postów na tym blogu (gdyby nie jego codzienna praca przy przeklepywaniu smsowych relacji na stronę, to nie mielibyście czego czytać)

  • Grouponowi - raz jeszcze za wsparcie sponsorskie, które pozwoliło nam nie marznąć :)
Jednym słowem: dziękujemy!


I jeszcze serdeczne pozdrowienia dla Adama Wanata - Polaka mieszkającego na co dzień w Australii, którego spotkaliśmy na Muztagh Ata. Adam - co się odwlecze, to nie uciecze! :)


_

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Co warto wiedzieć

Jak się rzekło w poprzednim poście - dziś kilka rad i informacji dla wszystkich, którzy chcieliby się wybrać na Muztagh Ata.
  • O górze mówi się, że jest łatwa, ale to prawda tylko częściowo. Jest łatwiejsza niż wiele innych wysokich gór, szczególnie w tej okolicy, ale to nie znaczy, że jest prosta i że ktoś z doświadczeniem z Giewontu może na nią bez problemu wbiec. Warto to sobie uświadomić na samym początku.
  • Czynnikiem bardzo utrudniającym działania na górze jest pogoda, zmieniająca się gwałtownie i nieprzewidzianie. Zdarzały nam się takie dni, kiedy w ciągu kilku godzin mieliśmy do czynienia na zmianę z pięknym, błękitnym niebem i zerowym wiatrem (co owocowało gorącem, w którym ciężko było się poruszać, bo wysysało siły), a następnie ze śnieżycą i wichrem, a nawet burzami śnieżnymi. A potem znowu słońce i znowu śnieg. Zmiany pogody następują szybko i ciężko jest dobrze przewidzieć, jak sytuacja będzie się rozwijała.
  • Wiąże się z tym inna sprawa - wielkość grupy. Naszym błędem było to, że operowaliśmy w małych zespołach, tymczasem Muztagh Ata jest górą, na której lepiej sprawdzają się duże grupy. Jest to kwestia czysto praktyczna - przecieranie szlaku w świeżym, kopnym śniegu w 2 osoby to zupełnie inna historia, niż robienie tej samej trasy w 15 osób. Osoba prowadząca może się częściej zmieniać, co pozwala na mniejsze zmęczenie i szybszy marsz. A trzeba mieć świadomość, że ten marsz może być bardzo długi - Hiszpanie, którzy jako ostatni w tym roku zdobyli szczyt, idąc w grupie kilkunastoosobowej, z obozu III na wierzchołek szli 12 godzin. No i nie bez znaczenia jest wzajemna motywacja.
  • W BC można wynająć tragarzy do obozów I i II. Do jedynki bagaże mogą wwozić też osły. Nie jest to może najtańsza usługa (1 kg do jedynki = 3 USD, do dwójki = 15 USD, przy czym minimalny transport to 10 kg), ale naprawdę warto korzystać z tej możliwości. My uznaliśmy, że to nie honor, że samemu trzeba wnosić swoje rzeczy i... straciliśmy sporo czasu i sił na to wynoszenie. Tych sił potem zabrakło nam chyba wyżej.
  • Warunki w base campie są dość specyficzne. Z jednej strony nie jest jakoś dramatycznie źle. W bazie jest generator prądu (choć czasem bywa ciasno przy gniazdkach), można w niej kupić butelkowaną wodę, puszkowaną colę albo piwo w butelkach (wszystko po 1 EUR, piwosze wychodzą więc na tym najlepiej), jest bezpiecznie - nie trzeba pilnować rzeczy, kradzieże się raczej nie zdarzają, a agencja zapewni Wam namioty do spania i większy namiot na messę/świetlicę/jadalnię oraz gorącą wodę i trzy posiłki dziennie, jeśli będziecie chcieli.
  • Z drugiej strony base camp jest pełen kurzu i pyłu (jakby nie było stoi na terenie pustynnym, gdzie mocno wieje), co bywa bardzo przykre, panuje w nim czasem chaos organizacyjny (szczególnie, gdy jest w nim dużo grup), posiłki lubią się spóźniać (jest tylko jedna kuchnia na wszystkie ekipy) i czasem trzeba się "wykłócać" z obsługą o to, żeby je wreszcie dostać.
  • Zresztą posiłki same w sobie też nie są zachwycające - opierają się z zasady na słodkim (!) chlebie tostowym, jajkach, makaronie/ryżu i warzywach (pomidor, ogórek, bakłażan, czasem ziemniak, niemal zawsze przyprawiane w identyczny sposób) oraz melonach/arbuzach. Regułą jest brak mięsa w posiłkach - kilkukrotnie musieliśmy bardzo prosić, żeby zrobili nam jakieś dodatkowe mięcho, co kończyło się tym, że dostawaliśmy jednorazowo trochę smażonej wołowiny/baraniny z cebulą. Fakt, że my Polacy, jesteśmy przyzwyczajeni do nieco innej diety jakoś do kucharza nie trafiał :) W sumie nie wiemy ostatecznie dlaczego był z tym taki problem, ale na przyszłość warto mieć świadomość, że najlepiej z tego ambarasu wybrnęli Hiszpanie, którzy na początku wyprawy kupili sobie na miejscu barana, a potem do końca pobytu pod górą go jedli. Można też oczywiście zabrać mięso ze sobą, ale wtedy trzeba je sobie raczej samemu przygotowywać.
  • Jeśli chodzi o sprawy toaletowe, to jest biwakowo - warto mieć własne miski do mycia. Tuż obok BC powstaje co prawda toaleta "z prawdziwego zdarzenia" (spuszczana woda!), więc może w przyszłym sezonie będzie już lepiej. Kto wie, może nawet pojawi się prysznic? :)
  • Bardzo dobrze wygląda sprawa zasięgu telefonów komórkowych - praktycznie do obozu III jest on mniej lub bardziej dostępny. Zdarza się, że czasem skacze i zanika, ale w ogólnym rozrachunku nie jest źle.
  • Jeśli chodzi o gaz do kuchenek, to bardzo dobrym wyjściem jest zamawiać go bezpośrednio w agencji. My dostaliśmy kartusze Kovea (nakręcane) w cenie 4 EUR za sztukę.
  • Z kolei tlen w Chinach dostępny jest jedynie w ciężkich, stalowych butlach, w systemie niespotykanym chyba nigdzie indziej. Można go zamawiać w agencji - jest za darmo, płaci się tylko za maski - ale warto mieć świadomość, że wynoszenie go do góry samodzielnie to katorga (patrz punkt 4).
  • I jeszcze info dla osób z bardziej etnograficzną duszą: jakieś 30 min spacerem od BC jest położona ujgurska wioska, w której można kupić ser i jogurt z jaka. Jeśli ktoś miałby potrzebę nabywania pamiątek, to najprościej jest to zrobić na koniec wyprawy - miejscowi sami przychodzą do BC proponując swoje wyroby, choć najczęściej zależy im na wymianie (za sprzęt, ubrania, buty), a nie na sprzedaży za pieniądze.
  • Wracając warto poświęcić jeden dzień na zwiedzanie Kaszgaru - miasto Jedwabnego Szlaku w pierwszym odbiorze nieco zawodzi, ale potem, im więcej się człowiek szwenda po jego ulicach (szczególnie tych bocznych), robi coraz przyjemniejsze wrażenie. Ze swojej strony odradzamy tylko wizytę w meczecie Id Kah (niby to największy meczet w Chinach i w ogóle, ale tak naprawdę to nie ma tam nic do oglądania), polecamy za to bardzo Stare Miasto i uliczki wokół meczetu - można tak poczuć prawdziwego ducha tego miasta :)
Tyle naszych rad i spostrzeżeń. Może się Wam jakoś przydadzą :)


-

niedziela, 28 sierpnia 2011

Podsumowanie małe

Po trzech dniach spędzonych w Kirgistanie nad jeziorem Issyk-Kul (w tym jeden dzień w sumie poświęcony na przejazdy) dziś wreszcie ok. 10.00 polskiego czasu wylądowaliśmy na Okęciu. Po miesięcznej nieobecności miło było znowu znaleźć się we własnym kraju. Tym samym naszą wyprawę można uznać za oficjalnie zakończoną.

Co prawda nie udało się nam ostatecznie zdobyć szczytu Muztagh Ata - zakończyliśmy naszą działalność na wysokości ok. 6500 m n.p.m. - jednak nie mamy poczucia przegranej. Wysokie góry przede wszystkim uczą pokory. My musieliśmy przyjąć do wiadomości, że sytuacja na górze przerasta nasze możliwości, szczególnie, że nasz czas był ściśle określony terminami przelotów. Wynieśliśmy za to wiele doświadczeń - i w zakresie naszych możliwości fizycznych, i psychicznych, i w kwestiach sprzętowych, i wreszcie codziennych drobnostek, które ciężko jest sobie w ogóle uświadomić, jeśli człowiek nie próbował takich wejść.

Ale poza doświadczeniem mamy też wymierne osiągnięcia :)
7 osób spośród członków wyprawy pobiło swoje rekordy wysokości.
Także 7 osób spało wyżej, niż kiedykolwiek wcześniej.
9 osób doszło do obozu I.
7 osób doszło do obozu II.
4 osoby osiągnęły wysokość 6500 m n.p.m.
Nikt się nie odmroził, nie rozchorował się poważniej, ani nie zrobił sobie krzywdy.

A szczyt nie ucieknie :)

PS. Jutro kilka naszych rad dla tych, którzy chcieliby samodzielnie spróbować wyprawy na Ojca Lodowych Gór.


-

środa, 24 sierpnia 2011

Powrót do rzeczywistości

W poniedziałek zeszliśmy z Base Campu do Subashi, a potem przejechaliśmy do Kaszgaru. Wtorek był dniem zwiedzania miasta, a dziś wracamy do Kirgistanu. Następna relacja zapewne dopiero z Warszawy - spróbujemy wtedy podsumować wyjazd i wstawić na bloga zaległe zdjęcia.








sobota, 20 sierpnia 2011

Pustka Base Campu

Dziś ściągaliśmy nasz sprzęt z obozów i pakowaliśmy pierwsze rzeczy. Wszyscy są już bezpieczni na dole. W obozie bazowym poza nami jest tylko ekipa Niemców i Adam - Polak z Australii. Inne zespoły już wyjechały.
Trochę to dziwne uczucie chodzić w takiej pustce, ale na nas już także pora - pod Muztagh Ata zaczęła się jesień...









piątek, 19 sierpnia 2011

Odwrót

Z powodu problemów wysokościowych nad ranem do Base Campu musiała zejść Basia, a z nią Adam. Pozostała część zespołu zrezygnowała z ataku szczytowego z uwagi na gwałtowne załamanie pogody (duże opady śniegu utrudniające chodzenie - do 12 h marszu z obozu III na szczyt oraz temperatura spadająca do -35 st. C) i także schodzi do Base Campu.
Oznacza to, że nie będziemy podejmowali już kolejnych prób zdobycia szczytu.
Niestety, Muztagh Ata nas pokonał...